poniedziałek, 18 listopada 2019

STREFA KOMFORTU

Dosyć się zdziwiłem po przeczytaniu w PAUzie Akademickiej artykułu "Nauka polska w liczbach". Przyczyną zdziwienia było to, że autor sięgając po ten sam zestaw danych co ja w moim poprzednim wpisie, doszedł do całkowicie odwrotnych wniosków. Według jego opinii, polscy naukowcy zarówno pod względem opublikowanych indeksowanych prac, jak i liczby cytowań oraz współczynnika Hirscha wypadają całkiem dobrze, w szczególności biorąc pod uwagę poziom finansowania badań naukowych.
Autor opiera swoje zadowolenie głównie na tym, że wśród państw Europy Wschodniej zajmujemy we wszystkich dziedzinach, jeśli chodzi o liczbę publikacji 1-2 miejsce. Wydaje się być dumny także z tego, że pod względem liczby indeksowanych prac zajmujemy najczęściej 17-19 miejsce na świecie i najwidoczniej nie niepokoi go to, że jeśli chodzi o cytowalność tych prac i indeks Hirscha zajmujemy zależnie od dziedziny miejsca pod koniec trzeciej lub w czwartej dziesiątce. Jest to dla mnie niezrozumiałe, bowiem, jak już starałem się to uzasadnić, nie liczba opublikowanych prac, a liczba uzyskanych przez nie cytowań świadczy o poziomie pracy naukowej. Jeśli ktoś uważa inaczej, jego sprawa. W świecie nauki jest to jednak prawda przez nikogo na poważnie nie kwestionowana. 
No ale dajmy temu spokój i zastanówmy się, o czym świadczy to 1-2 miejsce w Europie Wschodniej jeśli chodzi o liczbę indeksowanych prac. Czy naprawdę mamy powody do zadowolenia ?
W kręgu tych (dość słabych naukowo w wymiarze światowym) państw, jesteśmy trzecim pod względem ludności krajem, po Rosji (140 mln obywateli) i Ukrainie (44 mln). Pozostałe państwa są znacznie mniej ludne (od 1 mln - Estonia, do 11 mln - Czechy). Już sam ten fakt stawia nas na uprzywilejowanej pozycji, jeśli chodzi o liczbę publikacji (w państwach aspirujących do miana nowoczesnych - a przynajmniej nie zacofanych - istnieje dość silny związek między liczbą obywateli a liczbą osób parających się nauką, oraz między liczbą osób parających się nauką a liczbą produkowanych przez nie publikacji). Biorąc pod uwagę sytuację gospodarczo-polityczną Ukrainy, konkurować może z nami pod tym względem tylko Rosja. No i rzeczywiście to robi. Gdyby któryś ze znacznie mniej ludnych krajów przegonił nas pod tym względem, była by to kompromitacja, jakich mało. Podobnie sprawa przedstawia się jeśli chodzi o dochód narodowy, a więc możliwości wspierania rozwoju nauki przez państwo. Tylko Rosja dysponuje większym potencjałem w tym względzie.

Oczywiście ani liczba ludności, ani dochód narodowy nie wpływają automatycznie na jakość produkcji naukowej - ta zależy od polityki naukowej państwa. Biorąc pod uwagę rozziew pomiędzy liczbą publikowanych prac a ich cytowalnością, ta polityka w Polsce mocno kuleje. Być może wyglądała by lepiej, gdybyśmy nie podniecali się liczbą opublikowanych prac (choćby w najlepszych czasopismach), ale liczbą uzyskanych przez nie cytowań. W końcu Impakt Faktor, który decyduje o prestiżu (i ministerialnej punktacji) czasopisma (przynajmniej w dziedzinach "twardej" nauki), zależy od niewielkiego ułamka wysoko cytowanych prac publikowanych w tym czasopiśmie. Olbrzymia większość to prace słabiej lub w ogóle nie cytowane (a więc nie współuczestniczące w budowaniu prestiżu czasopisma - swoiste "wypadki przy pracy"), co jest faktem powszechnie znanym dzięki publikowanym w prasie naukoznawczej analizom. Rozdęta obecnie do niewyobrażalnych granic punktoza, oparta na prestiżu czasopisma i obłędnej koncepcji jego dziedziczenia przez wszystkie opublikowane w nim artykuły odbije się nam wkrótce czkawką i kolejnymi wybuchami samozadowolenia. Uzasadnionego tym, że wzrośnie liczba słabych prac polskich uczonych opublikowanych w tzw. "dobrych czasopismach" oraz tym, że zajmujemy dzięki temu wysokie 1-2 miejsce wśród krajów Europy Wschodniej. Najbardziej zadowolone będzie ministerstwo od nauki. No i w końcu o to w tym wszystkim chodzi. No nie ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz