Zagrożenia dla nauki i uniwersytetu w Polsce w Roku
Pańskim 2012.
Zamiast wstępu.
Cóż
możemy wywnioskować z tej prezentacji trójki ministrów spośród z 5-osobowego
kierownictwa MNSzW? (Nb, jeden z pozostałych wiceministrów, pracujący wyłącznie
w SGGW, zrezygnował 27 kwietnia ze stanowiska. Najwyraźniej klimat w
ministerstwie sprzyja bardziej wieloetatowcom.)
Po
pierwsze można postawić tezę, że wieloetatowość jest bardzo powszechna w
polskim szkolnictwie wyższym. (No bo model awansu naukowego raczej nie sprzyja
– wydawałoby się – wieloetatowcom, a jeśli jest ich tak wielu na samej górze,
to cóż musi być na dole?) I jest tak rzeczywiście – 2/3 nauczycieli
akademickich pracuje na więcej niż jednym etacie.
Po
drugie, można mówić o symbiozie szkół prywatnych i publicznych. Postronny
obserwator mógłby mniemać – na podstawie tych 3 biogramów -, że najwyraźniej
uczelnie prywatne mają trudności w zdobyciu własnej kadry. I co więcej, że polskie
prawo pozwala profesorom uniwersytetów na pracę poza uczelnią macierzystą.
Zagrożenia.
Przedstawiona
lista jest zapewne niekompletna, ale rozwija te powierzchowne obserwacje, które
poczyniłem powyżej. Większość spośród nich ma związek z istnieniem szkół
niepublicznych. Wypada zatem w tym miejscu podkreślić, że nie jestem wrogiem
wyższych szkół prywatnych – a sądzę, że i moi koledzy z KSN NSZZ „Solidarność”
też nie są. Winien jest model symbiotycznego/pasożytniczego współistnienia
obu sektorów, który się w Polsce ukształtował.
1.
Model współistnienia wyższych szkół publicznych i prywatnych - pasożytnicza
symbioza.
Sektor
prywatny dostał po 1989 r. zgodę na wykorzystywanie kadr uczelni publicznych.
Przypomnijmy
za rocznikiem statystycznym GUS z roku 2011: w roku 2010 uczelnie prywatne –
w liczbie ponad 320 – zatrudniały 503 pracowników naukowych w podstawowym
miejscu pracy, spośród ponad 17 tys. pracowników akademickich. Zupełnie
kuriozalnie mają się sprawy na niepublicznych uczelni ekonomicznych, gdzie
na ponad 5600 zatrudnionych jedynie 26(!) pracowało tam w podstawowym miejscu
pracy. Na tych uczelniach kształciło się ponad 204 tys. studentów (ok. 11%
ogółu studentów w Polsce, 20% studentów niestacjonarnych, 40% ogółu studentów
szkół niepublicznych), czyli niemal 3-krotnie więcej, niż na ekonomicznych
uczelniach publicznych.
Istnieją
podejrzenia, że próbą zaradzenia tej sytuacji jest obniżenie formalnych wymogów
uprawniających do nauczania na poziomie wyższym w niedawno nowelizowanej
ustawie o szkolnictwie wyższym. Jeszcze inni zwolennicy teorii spiskowych
utrzymują, że instytuty Polskiej Akademii Nauki budzą zainteresowanie
głównie jako rezerwuar wysoko kwalifikowanej kadry dla szkół prywatnych. To
stąd mają się brać opinie – sam słyszałem taką wypowiedź prominentnego ministra
obecnego rządu - jakoby instytuty PAN nie miały racji bytu.
2.
Niezdolność państwa do właściwego dysponowania zasobami publicznymi.
Jest
niezbitym faktem, ze w scientometrycznych klasyfikacjach międzynarodowych
przodują – wśród uczelni polskich - uczelnie publiczne.
Przy wszystkich zastrzeżeniach jakie
można mieć do scientometrii, nie da się zaprzeczyć, że daje ona fotografię
światowego środowiska szkół wyższych zbliżoną do rzeczywistości. Można mieć
wątpliwości, czy szkoła sklasyfikowana na pozycji 10. nie jest przypadkiem
lepsza, niż ta z pozycji 1., a uczelnia z drugiego tysiąca może powinna się
znaleźć w setce 7. lub w 25. Ogólny obraz, jaki dostarcza np. madrycki
Webometrics, wydaje się jednak prawdziwy. A Webometrics umieszcza w roku 2012 w
pierwszej pięćsetce dwie uczelnie krakowskie (UJ i AGH), dwie warszawskie (UW i
PW) i jedną poznańską (UAM), w takiej właśnie kolejności, pośród 20365
jednostek. Dla porównania, w ostatniej setce jest 7 prywatnych uczelni. Wydział
Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego (miejsce 1900.) - wypada w tej klasyfikacji
lepiej od wszystkich polskich uczelni niepublicznych. Tymczasem rywalizację o
granty różnego rodzaju wygrywają często podmioty niepubliczne mało znane . Dla
przykładu, w jednym tylko konkursie 1/POKL/4.1.1/2010 zorganizowanym w roku
2010 przyznano ponad 70 mln złotych uczelniom prywatnym. Wyższa Szkoła Bankowa
(miejsce 16579.) otrzymała prawie 7 mln złotych na realizację zadania
„Socjologia w Bankowej – poszerzenie profilu kształcenia w WSB w Toruniu o
wymiar społeczny”; za to zabrakło szczęścia AGH (miejsce 301.) na
prowadzenie Nowoczesnych aspektów kształcenia wobec współczesnej gospodarki.
Państwo
dotuje uczelnie niepubliczne. Co roku na stypendia dla studentów szkół
prywatnych przeznacza się z państwowej kiesy ponad 350 mln zł, a kolejne
miliony w postaci różnego rodzaju grantów Rocznie wydaje się kilkaset milionów
złotych, dla zaspokojenia potrzeb uczelni prywatnych, w postaci grantów
europejskich i innych.
3. Nieuzasadniona, inspirowana naiwnym liberalizmem – a
przy tym patogenna - wiara w konkurencyjny system grantów w dziedzinie
dydaktyki.
Przykład:
kierunki zamawiane. Jest zasługą Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, że
zauważyło problem braku wykształconych kadr w niektórych dziedzinach.
Rozwiązanie jakie przyjęto – konkursy na kierunki zamawiane przyznawane na
stosunkowo krótki czas kształcenia – jest jednak drogie i niezbyt efektywne ze
względu na krótki czas dofinansowania oraz zaskakujące rozstrzygnięcia
konkursowe. Metoda zwiększenia popularności kierunków (radykalne podwyższenie
stypendiów dla części studentów) jest ryzykowna moralnie a przy tym nie
zapewnia stabilności rekrutacji. Prostsza byłaby np. stosowna wieloletnia
modyfikacja algorytmów, według których liczona jest dotacja dydaktyczna dla
wszystkich uczelni prowadzących kierunki deficytowe. Podobne rozwiązanie
zostało przyjęte kilkanaście lat temu w Wielkiej Brytanii. Ale gdyby je
wprowadzono, to czy Wyższa Szkoła Zarządzania "Edukacja" we
Wrocławiu (miejsce 12512.) otrzymałaby kierunek zamawiany „informatyka” w
ramach projektu Studiuj informatykę - otrzymasz stypendium? Albo czy
Wyższa Szkoła Środowiska w Bydgoszczy (nieobecna w rankingu Webometrics)
prowadziłaby kierunek zamawiany ochrona środowiska w ramach projektu Inżynier
specjalista ochrony środowiska potrzebny od zaraz?
4.
Niedofinansowanie sektora publicznego.
Tylko
jeden przykład. Z publicznie dostępnych danych przygotowanych przez Uniwersytet
w Shanghaju, wynika, że UJ nie mieści się wśród 700 najbogatszych uniwersytetów
świata. Nakłady na 1 studenta dają UJ miejsce 667., a nakłady badawcze na
jednego pracownika naukowego sytuują krakowski uniwersytet na miejscu 592.
Pozycja Uniwersytetu Jagiellońskiego w trzeciej czy czwartej setce jest wobec
tego nadspodziewanie dobra. Ale niedofinansowanie uczelni publicznych –
jedynych, które wytrzymują porównania międzynarodowe – skazuje Polskę na
peryferyjność na rynku idei, ludzkiej myśli i innowacji.
5.
Załamanie demograficzne.
W
najbliższych kilkunastu latach nastąpi spadek liczby studentów o 1/3.
6.
Praca na dodatkowych etatach.
Podałem
liczby odnoszące się do uczelni prywatnych. Ale i na uczelniach publicznych
liczba etatów (c. 84 tys.) prawie o połowę przewyższa liczbę zatrudnionych w
podstawowym miejscu pracy (c. 57 tys.) – dane GUS za rok akademicki 2010-2011. Przyczyną
była i jest pauperyzacja środowiska akademickiego i naukowego. Jest to
mechanizm samonapędzający się – dorabianie na dodatkowych etatach i
wieloetatowość zmniejszają naciski płacowe na rząd, pomniejsza też
zapotrzebowanie na granty naukowe. Następuje pogłębienie pauperyzacji i
utrwalenie niskiej pozycji nauki i szkolnictwa wyższego w budżecie państwa.
7.
Utrata zaufania społecznego – wiary w sensowność i wydolność polskiego
systemu kształcenia na poziomie wyższym.
Poziom
wykształcenia absolwentów szkół wyższych jest często niski. Nietrafiony jest
profil kształcenia, chociaż to jest – moim zdaniem - czynnik drugorzędny. W
Małopolsce nie pracuje połowa absolwentów uczelni z ostatnich lat. Nie
sądzę, aby Małopolska była wyjątkiem. Sytuacja taka jest owocem 20 lat
patologicznego modelu współistnienia szkół prywatnych i publicznych. My
oczywiście rozumiemy powody takiej sytuacji. Społeczeństwo może jednak
patrzeć na nas, na ministerstwo i na te 320 parę uczelni prywatnych jak na
jedną całość. I może się w końcu zirytować.
Dodajmy
też, że obecne władze ministerialne dużo mają na sumieniu w tym względzie.
Przed chwilą przytaczałem konkretny przykład - Wyższa Szkoła Bankowa (miejsce
16579.) otrzymała grant na realizację zadania „ w Bankowej – poszerzenie
profilu kształcenia w WSB w Toruniu o wymiar społeczny”; za to w tym samym
konkursie AGH (miejsce 301.) grantu nie otrzymała. Absolwenci AGH praktycznie
nie mają kłopotów ze znalezieniem pracy. Nie wiem nic o absolwentach WSB, ale
podejrzewam, że sprawy się tu mają inaczej. Zasadne wydaje się twierdzenie, że
władze naszego resortu nie dość, że nie zwalczają patologii, to je podtrzymują.
I tu przytoczę cytat z ostatniego Newsletter MNiSW.
„Już
17 maja 2012 r. w Sali Kolumnowej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów przy
symbolicznym okrągłym stole zasiądą rektorzy szkół wyższych wybrani na nową
kadencję, przedstawiciele gremiów związanych z naukę i szkolnictwem wyższym
oraz reprezentanci wiodących na polskim rynku firm, instytucji biznesowych i
organizacji pracodawców. Celem spotkania jest wspólna
dyskusja
środowisk akademickich i gospodarczych nad sytuacją absolwentów szkół wyższych
na rynku pracy. Skuteczna współpraca uczelni z partnerami z gospodarki, której
ramy prawne stworzyła nowa ustawa o szkolnictwie wyższym, jest szansą na to, by
na rynku pracy w perspektywie kilku lat pojawili się absolwenci wyposażeni nie
tylko w wiedzę, ale też w umiejętności i kompetencje pożądane przez
pracodawców.”
Przypomnę
pytanie Stefana Kisielewskiego: czy w Polsce zawsze musi być tak, że zegarmistrz,
który zepsuł zegarek, musi go naprawiać?
Podsumowanie.
Powtarzam,
na zakończenie, że nie jestem wrogiem wyższych szkół prywatnych – a sądzę, że i
moi koledzy z KSN NSZZ „Solidarność” też nie są. Winien jest model
współistnienia obu sektorów, prywatnego i publicznego, który się ukształtował
po 1990 r. Nie jest winą uczelni prywatnych niewydolność publicznego systemu
grantów albo ideologicznie motywowana skłonność decydentów państwowych do
przenoszenia rywalizacji o granty na pole dydaktyki. Wydaje się jednak, że dla
uzdrowienia sytuacji szkoły prywatne nie powinny być dopuszczone – dopóki nie
okrzepną one same i odpowiednie (dysponujące odpowiednimi
kompetencjami)
instytucje państwowe – do finansowania dydaktyki przez podmioty publiczne.
Przypomnę uchwałę Rady Krajowej Sekcji Nauki NSZZ „Solidarność” z dnia 21
kwietnia 2012 r., sprzeciwiającą się dotowaniu uczelni prywatnych. Trzeba
znaleźć dla wyższego szkolnictwa prywatnego osobne miejsce.
Dodajmy,
że całkowite publiczne krajowe nakłady na naukę i szkolnictwo wyższe sięgają 15
mld zł rocznie. Jest to kwota zbliżona do ubiegłorocznych zysków netto sektora
bankowego w Polsce, które – to nie jest żadna tajemnica – w większej części są
wyprowadzane z Polski. Czy - i jakie – wnioski należy stąd wyciągnąć?
Pozostawmy odpowiedź na razie czynnikom państwowym.
Przewodniczący
Krajowej Sekcji Nauki NSZZ ‘Solidarność’
Prof. dr hab. Edward Malec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz