Podobnie jak większość
nauczycieli akademickich jestem poważnie zaniepokojony narastającą
sprzecznością pomiędzy rzeczywistością obserwowaną (doświadczaną) przeze mnie na
uczelni a tą opisywaną przez
ministerialnych biurokratów. Współtworzenie a następnie cierpliwe znoszenie kolejnych
sukcesów organizacyjnych Ministerstwa na polu polepszania warunków
funkcjonowania nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce wymaga nie lada wysiłku ze
strony środowiska akademickiego. Jest to wysiłek psychiczny – ponieważ wymaga
całkowitego wyłączenia zmysłu krytycznego, rozumowy – ponieważ wymaga racjonalnego
przyswojenia nieracjonalnych wątków, i fizyczny – ponieważ wiąże się za każdym
razem z podwyższonym nakładem pracy niepotrzebnej (najczęściej
biurokratycznej). Gdyby nie ten wzmożony wysiłek, podejmowany od szeregu lat
bez jakiejkolwiek dodatkowej gratyfikacji
przez potulne rzesze tzw. pracowników
naukowo-dydaktycznych, reformowane polskie szkolnictwo wyższe, wraz z polską nauką,
rozpadły by się pod naporem idiotycznych zarządzeń i nieracjonalnych wymagań jak
domek z kart. Ciekawe, czy Ministerstwo, zajęte wyłącznie sprawami
wizerunkowymi zauważyłoby, że nie ma już kim rządzić?
Różni szacowni uczeni, niewątpliwie w dobrej wierze, próbują
protestować, podpowiadać , sugerować i w ogóle jakoś wpływać na politykę
naukową państwa, zapominając, że dawno już, wskutek rozlicznych zaniechań i
kunktatorstwa utracili cnotę zwaną
autorytetem, a co za tym idzie i jakikolwiek wpływ na władzę, która ich
wyniośle lekceważy i traktuje jak dzieci. Dziecinna (a raczej zdziecinniała,
biorąc pod uwagę wiek najbardziej prominentnych uczonych) słabość środowiska
akademickiego wynika też z faktu, że jego najwyżsi przedstawiciele, a więc rektorzy,
miast reprezentować interesy swoich wyborców, stali się realizatorami interesów
ministerstwa w podległych im jednostkach (ciekawe byłoby dowiedzieć się, czy
otrzymują za to cichcem jakieś dodatkowe wynagrodzenie – może ktoś coś wie na
ten temat? Gdyby tak było, należałoby ich uznać za osoby skorumpowane przez
władzę lub wręcz jej tajnych agentów).
Według niektórych nie pozostaje nam nic innego, jak próbować
się przystosować do narzuconych odgórnie, choćby i pozbawionych jakiegokolwiek
sensu warunków, by przetrwać. Jest to taktyka, którą raczej odradzam szanującym
się ludziom, ponieważ przystosowanie do patologicznego środowiska zawsze kończy
się patologią na poziomie osobniczym. Cóż więc robić? Doświadczenia z czasów wojny
i realnego socjalizmu uczą nas, że ucieczką od warunków narzuconych siłą, a
zarazem środkiem utrzymania psychicznej równowagi może być poczucie humoru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz