Poprzedni wpis mógłby sugerować, że
Polacy mają jakiś defekt, uniemożliwiający im dokonywanie wynalazków. „Polacy”
to chyba jednak w tym kontekście zbyt szeroka kategoria. Najlepsze pomysły, zasługujące
na międzynarodowe patenty, są w krajach rozwiniętych dokonywane przez wysokiej
klasy specjalistów i duże zespoły badawcze. Stąd blisko do wniosku, że winę za żenująco
małą liczbę uzyskanych przez nas międzynarodowych patentów ponoszą polscy
uczeni. To przecież oni dysponują wysoce specjalistyczną wiedzą i umiejętnością
oraz możliwością prowadzenia badań. Ponieważ dotychczas przeprowadzone sekcje
zwłok i rezonanse magnetyczne nie wykazały, by mieli źle zbudowany mózg, przyczyna
może tkwić w jego pobudzeniu. Szlachta z MNiSW poszła tym szlakiem rozumowania
i uznała, że trzeba pobudzić uczonych do wynalazczości za pomocą perswazji
ustnej, pisemnej i pieniężnej.
Można spytać, jaki jest bardziej ogólny
sens tego działania i dlaczego podjęło je Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa wyższego,
a nie Ministerstwo Gospodarki na przykład. W odpowiedzi usłyszymy odpowiedź, że
pomysły uczonych są podstawą konkurencyjności (a więc i rozwoju) każdej
nowoczesnej gospodarki. Osoby naiwne mogłyby uznać, że jest to prawidłowa odpowiedź,
przynajmniej na pierwszą część pytania. Sensowna ona jednak nie jest, dotyczy bowiem
nowoczesnej gospodarki, a pytanie dotyczyło gospodarki krajowej.
Prawidłowa odpowiedź brzmi: podjęte
przez MNiSW działania nie mają żadnego sensu, a w związku z tym, że służyć mają
podobno gospodarce, to ich wdrożeniem powinien zająć się (na własny koszt i
odpowiedzialność) zupełnie inny resort. Nasza gospodarka nie jest nowoczesna.
Jest prymitywna, i jako taka nie potrzebuje żadnych zaawansowanych technicznie
innowacji – nie potrafiłaby ich bowiem wchłonąć i spożytkować. Co za tym idzie,
nie da się w nią wtłoczyć na siłę produktów zaawansowanej myśli naukowej,
przełomowych patentów itp. bzdur. To co wytworzą nasi uczeni szybciej zakurzy
się i rozpadnie na półkach urzędów patentowych, niż podkręci polską gospodarkę.
Jest ona prymitywna nie ze względu
na lenistwo uczonych i brak patentów, ale ze względu na prymitywizm olbrzymiej
większości polskich przedsiębiorców/biznesmenów. Poza
jednym czy dwoma chlubnymi wyjątkami, dorobili się oni na handlu jabłkami,
ropą, lub kręceniu lodów. Najlepiej wykształceni z nich to zwykli spekulanci,
tyle że na większą (np. giełdową) skalę. Wszyscy do kupy nie tworzą elity
gospodarczej dysponującej wiedzą i wizją – są powiązaną interesami grupą pierwszego pokolenia dorobkiewiczów, dysponujących jedynie tupetem i pieniędzmi. Hołubieni przez siebie
nawzajem, rząd, obłaskawione przez nich media i powołane z ich udziałem
instytucje finansowe oraz pseudoeksperckie, tkwią w samozadowoleniu i mają
poprzewracane w głowach. Myślą, że wszyscy powinni darzyć ich szacunkiem, który
w dodatku powinien być proporcjonalny wyłącznie do wielkości zgromadzonego przez
nich majątku. Tezę tą propagują szeroko w zakupionych bądź przejętych pokątnie gazetach i innych publikatorach. Ludzie tego
typu szybciej dadzą 10 milionów na każdy z kolei program „Tańca z gwiazdami”
lub inny pasujący do ich poziomu wybryk, niż 20 tysięcy na jakieś tam badania. Oczywiście,
ponieważ nie dadzą na nie ani centa, popierają gorąco rozwój różnych centrów
innowacji i transferu technologii*, finansowanych z kieszeni polskich lub europejskich podatników. Może kiedyś nawet coś w nich powstanie, co ewentualnie im się do
czegoś przyda. Za dopłatą zgodzą się przyjąć, choć woleli by kupić takie coś sprawdzone już za granicą.
* Jedno z takich istniejących od 10 lat centrów
publikuje coroczne sprawozdania, w których ujmuje także kwestie finansowe.
Znalazłem tam dość dużo na temat pozyskanych funduszy (mniej więcej 2/3 od Ministerstwa,
1/3 od macierzystej uczelni) oraz ich wydatkowania, jednak wyszukiwanie w tekście słów „dochód”, „przychód”,
„zysk” kończyły się zawsze tak samo:
Można przypuszczać, że tego typu
centra to głównie biurokratyczne machiny zapewniające etaty dziesiątkom urzędników,
mające marne szanse na wypracowania zysku ze sprzedaży lub transferu
technologii. Poza głupimi pomysłami zajmują się przyciąganiem i dość kulawą obsługą funduszy unijnych.
Gdy te przestaną płynąć, uczelniane centra innowacji i transferu technologii
znikną równie szybko, jak się pojawiły, pozostawiając po sobie długi, z którymi
macierzyste uczelnie, zrobione jak zwykle w balona przez ministerialną
szlachtę, będą się męczyły aż miło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz